Pomorzan wciąż bardzo mocno interesują trójmiejskie legendy sprzed lat, jak choćby słynna już postać gangstera Nikosia, czyli Nikodema Skotarczaka. Co rusz pojawiają się kolejne publikacje i książki o domniemanym „ojcu chrzestnym trójmiejskiej mafii”. I wszystkie cieszą się ogromną popularnością… Jednak każdy kto znał go lepiej niż „ze słyszenia” wie doskonale, że Nikoś na początkach swojej gangsterskiej „potęgi” nawet nie potrafił się obronić, a co dopiero już kogoś pobić czy zastraszyć. Był niski – 173 wzrostu, cherlawy, średnio inteligentny, a może inaczej – zbyt mało inteligentny by kierować mafią…
Nic dziwnego, że jego postać interesuje, mamy tu bowiem wielką, dotąd nieodkrytą tajemnicę. Nie tylko o nim, ale np. także o tym, kto tak naprawdę pociągał za spust pistoletu, który zabił gangstera. Pikanterii sprawie dodają kryminalne smaczki i legendarne historie o tym, skąd wziął się Nikoś. Niestety, we wszystkich tych publikacjach pojawia się ten sam błąd, to samo przekłamanie… Niezależnie od tego, po jaki rodzaj publikacji sięgniemy – czy to rozmaite artykuły czy książki, wszędzie znajdziemy informację, że Nikoś z „wielkim światem”, który później dał mu przepustkę do światka przestępczego, zetknął się w legendarnym klubie Maxim zlokalizowanym przy orłowskim molo.
Historie o tym, jakie limuzyny podjeżdżały pod lokal i kto się w nim bawił urosły do rangi trójmiejskiej mitologii. Faktem jest, że było to miejsce tylko dla elit. Prawda, że można tam było w pewnym okresie znaleźć Nikosia. Ale wszyscy podają nieprawdę pisząc, że późniejszy gangster był tam ochroniarzem, stojącym u wejścia do klubu! O ile takie bzdury wypisuje „Wyborcza” – i to nas nie dziwi, bo pismo ma w zwyczaju mijać się z prawdą, tak zdumiewa nas, że te same głupoty powiela „Dziennik Bałtycki” i to w swoim najpopularniejszym dodatku piątkowym. A wyciągnąć wnioski – i to łatwo – możecie Państwo sami! Do sieci trafiło już bowiem tyle archiwalnych zdjęć Nikosia, że chyba nikt nie powinien wierzyć w to, że niski (ok. 1,7 m wzrostu), chudy chłystek mógł stać „na bramce” tak prestiżowego miejsca. Nikoś nie mógł być ochroniarzem w Maximie, bo się do tego zwyczajnie nie nadawał. Nie był umięśniony, nigdy nie ćwiczył ani też się do tego nie palił. A żeby dostać się tam na ochroniarza, trzeba było poszczycić się herkulesowymi mięśniami i co najmniej tytułem mistrza Pomorza w boksie. Zatrudnieni w Maximie ochroniarze byli znakomicie wyszkoleni do bicia, utrzymywania spokoju i panowania nad tłumem. Bramkarzem w luksusowym klubie był m.in. szef tzw. Bandy Karola, który jednym uderzeniem powalił na ziemię 17-letniego wówczas Mike’a Tysona, będącego już wtedy amerykańską gwiazdą boksu. Wymagania na „stanowisko” bramkarza w Maximie były wysokie, gdyż osoby, które tam bywały potrzebowały szczególnej ochrony. Nikoś był tak wątłej budowy, że absolutnie nikt by się go nie przestraszył, chyba nawet filigranowa kobieta. Choć nie można mu było odmówić talentu organizacyjnego, nie zmienia to faktu, że na pilnowanie porządku w luksusowym klubie był po prostu za słabowity i nijaki…
Obalając mit Nikosia-ochroniarza chcemy jednak zdradzić pewną tajemnicę dotyczącą gangstera i klubu Maxim. Niezwykłe jest to, że nawet po tylu latach nikt nie poruszył tej kwestii. A może informacja, która dawniej była wielką tajemnicą, ma pozostać nią do dzisiaj… Nikoś po odejściu z Maxima i rozpoczęciu „kariery” gangstera jeszcze raz powrócił do luksusowego klubu. Zwrócił się bowiem do właściciela z prośbą, czy mógłby tam urządzić swoje wesele – trzecie i ostatnie z krakowianką Edytą. I tak się też stało. I to jest temat idealny do podchwycenia dla mediów! Jego wesele… kto, gdzie, jak, po co, z kim…
Przesyt na tym przyjęciu był na tyle wielki, że nikt nigdy nie widział w Gdyni tylu luksusowych samochodów. W Orłowie parkowało ponad 80 najdroższych i najlepszych limuzyn na świecie, a gości przybyła ponad setka. Były wśród nich osoby eleganckie, bardzo wysoko postawione i wpływowe – także w złym tego słowa znaczeniu. Choć towarzystwo ze światka przestępczego pozostawiało wiele do życzenia, impreza była nad wyraz spokojna i kulturalna niczym przyjęcie dyplomatyczne. Nie doszło bowiem do żadnego rękoczynu czy nieeleganckiego epizodu. Wyjątkiem był jeden tylko incydent. Na weselu bawił się też najgroźniejszy w tamtym czasie gangster w całej Polsce o pseudonimie „Oczko”, który w pewnym momencie pod wpływem emocji i zapewne trunków zaczął natarczywie zaczepiać kelnerkę. Doszło nawet do tego, że oświadczał się obsługującej weselników dziewczynie. Oczywiście trudno było sobie wyobrazić, żeby ktoś odważył się „ustawić do pionu” najniebezpieczniejszego bandziora w kraju. Znalazło się jednak kilku odważnych, którzy grzecznie wytłumaczyli „Oczko”, że takie propozycje, kierowane do obsługi są nie na miejscu.
Ciekawostką jest też fakt, że Nikoś – tak uwielbiający przecież brylować, występować w mediach i łapczywy na rozgłos – chciał za wszelką cenę utrzymać ceremonię w tajemnicy. Nie mogła wcieknąć do mediów ani data, ani miejsce, ani lista zaproszonych gości, choć zdjęcia z samego wesela po jego zakończeniu przewijały się publicznie. Zdumiewający jest też fakt, że przy tak drobiazgowym analizowaniu życiorysu Nikosia oraz jego relacjach z innymi ludźmi, w mediach pomija się ten ślubny, ale ważny epizod. A szkoda, bo najpilniej strzeżoną tajemnicą związaną z ostatnim ślubem gangstera były nazwiska świadków pary młodej. Tego sekretu jednak Państwu nie zdradzimy. Niech tajemnica pozostanie tajemnicą…
IT