Inne

Kiedy pojawia się rozgłos, znika prawda…

 

 

Metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź w ostatnich tygodniach przez kilka dni gościł na stronach głównych większości portali informacyjnych. A zaczęło się od „Rzeczpospolitej” i „Onetu”, które opublikowały materiał ze „śledztwa” dziennikarzy, ujawniający „szokujące fakty”, iż abp Sławoj Leszek Głódź był traktowany przez władze PRL jako informator z Watykanu.

Plotka długo powtarzana staje się prawdą

Jeden dwuznaczny tytuł wystarczył jednak, by bezmyślne serwisy przekopiowały artykuł wypaczając całą jego treść zmieniając tytuł. O ile w pierwotnej wersji znajdziemy informację, że metropolita gdański „był traktowany jak informator” to już w wersji lewicowych niemiecko-żydowskich portali mamy już stanowczy zarzut „był informatorem”. Oczywiście byłoby naiwnością z naszej strony, gdybyśmy uwierzyli w to, że michnikowskie media mogą mieć cokolwiek wspólnego z rzetelnością, bo akurat ten sektor polskich środków masowego przekazu od lat skutecznie mija się z prawdą. Abstrahując jednak od przekłamań i wypaczania treści przy bezmyślnym kopiowaniu, skupmy się na pierwotnej wersji artykułu i „śledztwie” dziennikarzy „Rzeczpospolitej”. Czy aby na pewno przemawia za nim aż tyle niepodważalnych faktów, by było o co robić ogólnopolską aferę?

Coś dzwoni, ale nie do końca…

Warto zwrócić uwagę na sedno – i tytułu i artykułu – abp Sławoj Leszek Głódź nie był informatorem władz PRL, a był przez nie wykorzystywany jako informator. Czy jeśli ktoś podstępem wykorzystuje drugiego człowieka, to czy jest on temu winny? W takich wypadkach używa się pojęcia oszustwo. Nikt nie ma też wątpliwości, że osoba wykorzystywana jest ofiarą, a nie sprawcą. Mamy wyraźnie napisane, że według dokumentów abpa Sławoja Leszka Głódzia chciano pozyskać jako szpiega, ale nie było to możliwe.

Z dokumentów wynika wprost, że „rozpracowywanej osobie nie przedstawiono propozycji werbunkowej ze względu na duże prawdopodobieństwo odmowy i utraty kontaktu”. I właśnie w tym zdaniu zawiera się całe sedno i na podstawie tego jednego zdania wszelkie dalsze zarzuty i spekulacje absolutnie nie powinny mieć miejsca.

Władze PRL przeprowadzające tę operację doskonale wiedziały, że abp Głódź jest duchownym zbyt oddanym Kościołowi, by zgodzić się na dostarczanie informacji. Stąd decyzja o jego wykorzystywaniu. Jakim więc prawem donosicielstwo sugerują i zarzucają metropolicie gdańskiemu dziennikarze „Rz”? I dalej. Jeśli wczytamy się w artykuł kolegów po fachu Andrzeja Gajcy i Tomasza Krzyżaka inaczej niż koledzy z lewicowych portali – czyli ze zrozumieniem, znajdziemy tam nad wyraz wiele przypuszczeń i spekulacji niepotwierdzonych niczym – ani dokumentami ani faktami. Znajdziemy za to co niemiara domniemywań, że dokumenty, które mogłyby te przypuszczenia potwierdzić, zostały spalone. Ale jak można się powoływać na coś, co nie istnieje i nie ma się na to absolutnie żadnego dowodu. Bo czy takie coś w ogóle kiedykolwiek istniało?

Gra słów, którą kupi każdy bezmyślny…

Dziennikarze z Rzeczpospolitej za pomocą zasłony dymnej z gry słów próbują udawać obiektywnych, jednocześnie rozdmuchują swoje spekulacje i wymysły za pomocą dwuznacznych sformułowań. W sposób oczywisty sugerują czytelnikom, że ks. abp Głódź donosił na Watykan władzom komunistycznym. Gdyby w tytule artykułu znalazło się stwierdzenie, które jasno z niego wynika, czyli „służby SB wykorzystywały ks. abpa Sławoja Leszka Głódzia” z całą pewnością tekst straciłby na poczytności. Bo z czego tu wtedy robić sensację?! Mamy tu więc doskonały przykład manipulacji, w której buduje się markę portalu i jego pracowników, kosztem – niestety – dziennikarskiej rzetelności i zwykłej ludzkiej uczciwości! Co więcej, z każdym kolejnym akapitem dowiadujemy się, że coraz mniej „informacji” wynika z dokumentów, a coraz więcej ze spekulacji i nadinterpretacji. Niestety, zła wiadomość dla autorów artykułu jest taka, że dziennikarstwo nie jest zawodem, w którym na siłę poszukuje się sensacyjnych historii dorabiając je tam, gdzie ich faktycznie nie ma. Sugerujemy więc kolegom po fachu, by przy takich chęciach i zapędach spróbowali swoich sił pisząc powieści sensacyjne. Ale pod żadnym pozorem niech nie mylą fikcji literackiej z faktami…

Contra factum nullum argumentum! Dzięki Bogu!

A skoro o faktach mowa, warto do nich przejść. Uzupełnimy nimi ten jakże fascynujący artykuł, gdyż niestety – tego w nim zabrakło. A faktem jest, że metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź jest prawdziwym patriotą, oddanym ojczyźnie już od młodych lat. Był nastoletnim chłopcem, uczniem liceum ogólnokształcącego, kiedy wraz z kolegami założył tajną organizację Białe Orły, która dokonała akcji dywersyjnej przed pochodem pierwszomajowym. Faktem jest, że za udział w niej przez trzy miesiące przebywał w Centralnym Więzieniu Karno-Śledczym w Białymstoku. Został wydalony ze szkoły z wilczym biletem, przez co nie mógł zdać matury. Egzamin dojrzałości złożył później, w liceum dla pracujących. W tym roku minęło też 48 lat posługi duchownej ks. abpa Głódzia. Od blisko 50 lat obecny metropolita gdański służy Bogu, wiernym i ojczyźnie. Przez ponad 10 lat był biskupem polowym Wojska Polskiego, ma stopień generała dywizji, to też powinno dać jasny sygnał wielu! W wojsku polskim nie służy byle kto, a każdy kto służy jest wyjątkowo dogłębnie sprawdzany! Serce boli, że o zasługach metropolity gdańskiego i działaniach na rzecz wiary i ojczystego kraju nie znajdziemy nic w tekście opublikowanym przez „Rz”. A szkoda. Na pewno dzięki temu byłby bardziej bliski prawdzie, choć zdecydowanie mniej głośny i powielany. Coś kosztem czegoś – promocja kosztem rzetelności.

MO

Udostępnij

Zostaw pierwszy komentarz

Obserwuj nas