Myśliwi to w Polsce niedoceniana społeczność, a zarazem najlepszy przykład tego, jak brak wiedzy karmiony hipokryzją pseudoekologów doprowadza do fałszywych osądów. Bo z czym się kojarzy słowo myśliwy? Z mordercą, zabijaniem niewinnych zwierzątek dla zabawy, zwyrodnialstwem, barbarzyństwem itp. itd. Z takimi skojarzeniami i nazywaniem ich tak przez niedouczonych, myśliwi spotykają się od dawna. Niestety, nie dość, że ta powszechna opinia jest niesprawiedliwa i na dodatek niezgodna z prawdą, to najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę nikt nie potrafi logicznie i rzeczowo uzasadnić, dlaczego jego zdaniem myśliwi są tacy źli.
„Bo zabijają niewinne zwierzątka” to nie argument. To dowód ignorancji. Przejdźmy zatem do faktów. Przede wszystkim należy wiedzieć i pamiętać, że myśliwi działają w majestacie prawa. Przepisy obowiązujące myśliwych reguluje przede wszystkim ustawa z dnia 13 października 1995 r. o prawie łowieckim. W tym akcie prawnym już w pierwszym artykule mamy jasną informację, czym tak naprawdę jest łowiectwo. Art. 1 mówi: „Łowiectwo, jako element ochrony środowiska przyrodniczego, w rozumieniu ustawy oznacza ochronę zwierząt łownych (zwierzyny) i gospodarowanie ich zasobami w zgodzie z zasadami ekologii oraz zasadami racjonalnej gospodarki rolnej, leśnej i rybackiej.” Dalej ustawa mówi też o podstawowej funkcji łowiectwa, którą jest „ochrona i kształtowanie środowiska przyrodniczego”. Tak, proszę państwa, ochrona. Bo wbrew powszechnemu mitowi żaden myśliwy nie chodzi z naładowaną strzelbą gdzie mu się podoba i bezmyślnie strzela gdzie chce, kiedy chce i w kogo chce. Wszystkie działania i przebieg polowania jest z góry ustalony.
Myśliwy musi przestrzegać przepisów – nie tylko ustawy, ale też wewnętrznych regulaminów koła łowieckiego. A te mają precyzyjne i bardzo surowe wytyczne. Myśliwi mogą strzelać tylko do określonego gatunku, tylko w określonym czasie i mogą odstrzelić jedynie wyznaczoną liczbę zwierząt tak, aby utrzymać populację w normie. Co bardzo ważne: nie każdy, kto strzela do zwierzęcia jest myśliwym. Ten, kto czyni to samowolnie, bezmyślnie, „dla zabawy” nie jest myśliwym. To kłusownik, a kłusownictwo jest niezgodne z prawem i karalne. Warto zatem odróżniać myśliwych od kłusowników, bo to trochę tak, jakby pomylić policjanta z przestępcą.
Ponadto należy podkreślić ogromną wiedzę myśliwych na temat zwierząt i przyrody. Nawet najbardziej zagorzali obrońcy „niewinnych zwierzątek” nie mają 1% tej wiedzy o każdym gatunku, lesie i ogólnie o środowisku co myśliwi. Taka wiedza zobowiązuje i na pewno nie prowadzi do destrukcji naszej flory i fauny.
Jak już wspomnieliśmy, łowiectwo i odstrzał dzikich zwierząt służy regulacji populacji, która – niekontrolowana – może zagrażać człowiekowi. Wiemy, że ten argument nie przekonuje zbyt wielu osób, szczególnie pseudoekologów. Ale to tylko dlatego, że nie zdają sobie sprawy z konsekwencji zbyt dużej liczby zwierzyny. Dzikie zwierzęta przeważnie żyją w lesie i tam też zdobywają pożywienie. Jednak jeżeli populacja jest za duża i zwierzęta nie mogą znaleźć wystarczającej ilości jedzenia, poszukują go poza swoim miejscem bytowania – na łąkach, polach uprawnych, a nawet nie boją się podchodzić pod osiedla wielkich miast.
Tutaj bardzo szkodliwy jest też kolejny przejaw głupoty ludzkiej – dokarmianie dzikich zwierząt. Przyzwyczajamy je tym samym do łatwego zdobywania pokarmu – zamiast szukać na własną rękę w swoim otoczeniu wolą przyjść „na gotowe” tam, gdzie się im żywność podrzuca. Efektem tego są porozwalane śmietniki, zniszczone trawniki, klomby i uprawy. Niszczenie upraw przez dzikie zwierzęta to także odwieczny powód konfliktu między rolnikami a myśliwymi – ci pierwsi chcą większej likwidacji zwierząt, które niszczą im uprawy, a więc źródło zarobku i życia, a ci drudzy nie mogą i nie chcą odstrzelić więcej sztuk niż jest to określone. Konsekwencje niewystarczającego odstrzału ponoszą w tym wypadku myśliwi, bo to koła łowieckie wypłacają odszkodowania rolnikom za zniszczone przez zwierzynę uprawy.
Obecność dzikich zwierząt pośród ludzi ma swoje konsekwencje, z których warto zdawać sobie sprawę. Jak już wspomnieliśmy, kiedy zwierząt jest za dużo, podchodzą one pod osiedla i domy mieszkalne ludzi. To nic groźnego? A co jeśli dzikie zwierzę nagle wybiegnie na drogę przed pędzący samochód i dojdzie do nieszczęścia? Czyja będzie wtedy wina i gdzie wówczas będą „ekolodzy”? Daleko nie trzeba szukać – wystarczy zajrzeć do północnych dzielnic Gdyni – na Obłuże czy Oksywie. Tam zwierzęta – w tym przypadku dziki – czują się jak u siebie i robią co tylko chcą. Warto pamiętać jednak o tym, że dzikie zwierzę to nie pluszowa maskotka – jest DZIKIE i może być niebezpieczne dla człowieka. Ataki dzikich zwierząt na ludzi nie są niczym nowym, zwłaszcza tam, gdzie zwierzyny jest za dużo i czuje się ona zbyt pewnie. I co byłoby gdyby dzikie zwierzęta notorycznie atakowały ludzi? Wiele osób bagatelizuje tę kwestię, bo nigdy nie mieli z takim zdarzeniem styczności! A dlaczego nie mieli? Bo populacja jest stale utrzymywana na odpowiednim poziomie. A czyja to zasługa? No właśnie…
Na koniec obalimy jeszcze trochę „argumentów” wyciąganych przez pseudoekologów, które nijak się mają do rzeczywistości. „Myślistwo doprowadza do wyginięcia gatunków”. Doprawdy? Na sarny, jelenie i dziki poluje się przecież od lat, a jakoś żaden z gatunków nie wyginął. Przeciwnie – żyją i mają się dobrze. Prawda jest taka, że gatunki – nie tyko polskie ale choćby np. afrykańskiej sawanny wyginęły przez kłusowników, a o różnicach między nimi a myśliwymi już wspominaliśmy. „Myśliwi zabijają dla zabawy” – po raz kolejny – to nie myśliwi tylko kłusownicy. „Zabija się ciężarne samice” – absolutnie nie. Okres ochronny samic jest określony przepisami, których myśliwi bezwzględnie przestrzegają. Nie ma też mowy o przypadkowym zastrzeleniu samicy – myśliwi zbyt dobrze znają się na zwierzętach i mają zbyt wielką wiedzę i doświadczenie, więc błędy nie wchodzą tu w grę.
Jeżeli jednak kogoś nie przekonują żadne merytoryczne argumenty i jak zacięta płyta plecie androny o zabijaniu bezbronnych zwierzątek, to chcemy jedno uświadomić… Niestety większość przeciwników myśliwych to hipokryci – nigdy nie pracowali ze zwierzętami, nie mają broń Boże kierunkowego wykształcenia, nigdy nie poświęcili ani odrobiny czasu na pomoc przedstawicielom braci mniejszych, dzikie zwierzęta oglądają tylko w zoo albo w telewizji, a oszczerstwa i kłamstwa pod adresem myśliwych wypisują siedząc przed komputerem z talerzem pełnym mięsnych pyszności. Nigdy też nie mieli okazji – siedząc w centrum gigantycznego miasta – zetknąć się z konsekwencjami niekontrolowanej populacji dzikich zwierząt i szkód, jakie one ze sobą niosą. Gdyby choć trochę zechcieli zagłębić się w temat nie opowiadaliby takich bzdur. Poza tym warto też uświadomić sobie, że kotlety i skrzydełka, które tak chętnie konsumują „ekolodzy” nie rosną na drzewach. To także zwierzęta, które też są zabijane, często w znacznie okrutniejszy sposób. I jakoś nie słyszymy głosów sprzeciwu i wylewów hejtu w internecie!