Inne

O pozornych ukłonach w stronę polskich firm

 

Wybory parlamentarne to w każdym demokratycznym państwie festiwal obietnic i ukłonów polityków w stronę obywateli – „nikt wam nie da tyle, ile ja wam obiecam”. W Polsce o ukłonach w stronę rodzin i osób – delikatnie mówiąc – niechętnych do pracy – można by napisać co najmniej epopeję. Choć nasi dziennikarze przyglądając się zjawisku jakim jest program 500+ są jednego zdania! O ile programy socjalne są koniecznością, o tyle społeczeństwo trzeba równolegle edukować. Inaczej dając za darmo hodujemy nierobów. A niektóre polskie rodziny mogą dziś liczyć na niezłe luksusy przy pomocy państwa. Przykład? Proszę bardzo!

Znajomi, oboje lekarze. On dodatkowo ordynator oddziału szpitalnego, ona prowadzi prywatny gabinet lekarski. Mają troje dzieci, czyli dodatkowe 1000 zł do budżetu domowego zasila program 500+. Tylko pytanie kto ma sfinansować takie prezenty? Wychodzi na to, że utrzymanie polskiej gospodarki spoczęło na barkach „nieustraszonych” – czyli małych i średnich przedsiębiorców. Na jakie ukłony oni – jako zbawiciele klasy 500+ – mogą liczyć od rządu? Z tego, co mówią nam politycy partii rządzącej ulg dla przedsiębiorców jest tak dużo, że powinni czuć się jak w raju. Czy aby na pewno tak jest? Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Dumą rządu ogłaszaną wszem wobec jest ustanowienie obniżonych składek ZUS dla małych przedsiębiorstw od 2019 roku. Małych, tj. jednoosobowych. Według nowych przepisów przedsiębiorca, którego przychód w 2018 roku nie przekroczył 30-krotności minimalnego wynagrodzenia będzie mógł skorzystać z ulgi. Jednoznacznej kwoty nie ma – wysokość składek ma być proporcjonalna do przychodów. No właśnie, tutaj, aby w pełni zrozumieć spryt państwa należy zwrócić uwagę na to jedno kluczowe słowo: przychód!

Potrzebę zmiany absurdalnych przepisów o jednakowej wysokości składek dla wszystkich firm – i tych wielomilionowych i tych mikroskopijnych w ubiegłym roku zacięcie podnosili przedstawiciele NSZZ „Solidarność” i to oni przede wszystkim forsowali uzależnienie wysokości składek ZUS od dochodu przedsiębiorcy. Ale nasze władze albo nie dosłyszały, albo nie doczytały, albo wykazały się niezwykłym sprytem, bo w przepisach zamiast „dochód” znalazł się zapis „przychód”. Różnica niby niewielka, ale dla samych zainteresowanych zasadnicza. Przychód to nic innego jak wszystkie środki wpływające na konto (czy też do portfela, kieszeni czy skarpety – jak kto woli) przedsiębiorcy bez uwzględnienia kosztów firmy. O dochodzie możemy mówić natomiast wtedy, gdy wartość przychodu jest wyższa niż koszty ponoszone przez firmę. Aby skorzystać z ulg łaskawie danych przed rząd przedsiębiorca musiał mieć w 2018 roku przychód niższy niż 5250 zł miesięcznie. Jest to warunek konieczny.

Załóżmy, że Pan Iksiński prowadzący działalność gospodarczą miesięcznie wystawiał faktury na łączną kwotę 10 tys. zł, a koszty, które ponosił wynosiły 15 tys. zł miesięcznie. Jego przychód wynosi więc 10 tys. zł, koszty – 15 tys. zł. O dochodzie trudno mówić, bo Iksiński miesięcznie jest o 5 tys. zł do tyłu. Niestety – dla pana Iksińskiego – nie skorzysta on z ulg, bo jego przychód jest wyższy niż 5250 zł, więc zdaniem państwa jest za bogaty! Nawet jeśli jego długi narastają z miesiąca na miesiąc nie może liczyć na żadną pomoc ani ulgę od państwa. Jaki tego efekt? Iksiński zamyka niedochodową firmę, a rząd traci kolejnego, który tworzył budżet naszego kraju. I kto ma w tym interes?

Naszym zdaniem rząd wymyślając kolejne dodatki socjalne powinien odpowiedzieć sobie na pytanie: czy Polskę stać na to, aby gnębić i dobijać małych i średnich przedsiębiorców? Skąd się wtedy wezmą pieniądze na nierobów? Polskie małe firmy i tak nie mają na rynku lekko, tłamszone są bowiem przez wielkie zagraniczne koncerny. Nawet jeśli oferują ciekawy i chwytliwy produkt dobrej jakości, to nasze oszczędne społeczeństwo i tak woli kupić ten sam towar w sieciówce, bo jest tańszy – w końcu giganci rynkowi wiedzą jak minimalizować koszty tanią siłą roboczą i tandetą produkowaną w Chinach. Polacy potrafią docenić „swoje” gdy chodzi o rzeczy poważne, które mają służyć latami – chętnie kupujemy polskie meble, sprzęty czy narzędzia. Lecz tym nie zajmują się małe tylko wielkie przedsiębiorstwa. Te małe – kioski, piekarnie, cukiernie i inne stale walczą o przetrwanie mając niezliczoną ilość naturalnych wrogów – konkurencję i niestety na to wygląda także nasz rząd, który bezlitośnie zarzuca ich kolejnymi podatkami i rzekomymi ulgami, podnosząc przy tym koszty bycia na rynku.

Pozostaje najważniejsze pytanie: kto ma w tym interes? Przedsiębiorca – nie, bo tonie w długach, dwoi się i troi by zarobić parę groszy. Rząd – nie, bo upadłe firmy nie dają zysków do budżetu państwa, a i może być gorzej – zrezygnowany i wściekły na polskie państwo przedsiębiorca wyjedzie zagranicę pracować na inny rząd i (wreszcie!) na siebie. Nawet „leniwcom” z socjala nie jest to na rękę – bo przecież mało pieniędzy w budżecie to mało datków dla nich za bezwysiłkowe istnienie. Niewiele już zostało tych, którzy chcą utrzymywać ten kraj. Coraz więcej moich znajomych rejestruje swoje firmy za granicą, tak aby podatki polskie nie zaważyły o ich istnieniu na rynku. Ten kto nie musi – nie pracuje, ten kto chce pracować, żeby czegoś się w życiu dorobić wybiera przychylniejsze dla niego kraje zachodnie lub skandynawskie. Czy na pewno stać nas na to, żeby niszczyć tę resztę patriotów, które pozostała? Co będzie, gdy ta garstka nieustraszonych całkowicie się wykruszy? Czy ktokolwiek z obozu rządzącego o tym pomyślał? Nie? To może warto?

IT

Udostępnij

Zostaw pierwszy komentarz

Obserwuj nas