Powrót Donalda Tuska do polityki krajowej to najważniejsza lipcowa wiadomość. Jeśli sądzić po czasie (w mediach elektronicznych) i objętości (w papierowych) – nawet media związane z PiS uznały zmiany w PO za ważniejsze od odbywającego się w tym samym czasie kongresu PiS.
Powrót Tuska ma szansę wzmocnić PO. Jest to teza bezdyskusyjna. Zgadzają się z nią zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy tej partii. „Ojciec założyciel” jest postacią bardzo wyrazistą i umie nadać polityce partii kierunek i dyscyplinę (która już od dłuższego czasu była nijaka). Jednak wydaje się, że to wzmocnienie w żaden sposób nie zaszkodzi największemu rywalowi Platformy – PiSowi. PO może teraz „pozbierać” tych, którzy rozczarowani nijakością i bezradnością partii odeszli od niej do innych ugrupowań. A więc powrót Tuska jest groźny raczej dla szeroko rozumianej opozycji, a nie dla obozu władzy.
Doprecyzowanie konfliktów
Standardem w polskiej polityce od pewnego czasu jest zamazywanie konfliktów i różnic zdań. Żaden polityk nie precyzuje swych poglądów po to, by nie zrazić do siebie ludzi myślących inaczej. Tusk jest politykiem walki. On – wytykając to, co uważa za zło, przeciwnikom – sam się odsłania. Jedną z ważniejszych płaszczyzn konfliktów jest stosunek do Europy: chodzi tu zarówno o politykę Polski wobec Unii Europejskiej, jak i o nasz stosunek do europejskiej tradycji, kultury i dorobku intelektualnego.
Tusk jest zwolennikiem tego, by Europa na zewnątrz występowała jako jedność. By nie było możliwe dogadywanie się państw spoza Unii z niektórymi państwami europejskimi przeciw innym. Tymczasem obecnie rządzący uważają, że Europa, to nic więcej, jak tylko wspólny obszar gospodarczy, a wymaganie od członków unii jakiejś europejskiej solidarności jest godzeniem w ich suwerenność. Dokładne wyartykułowanie tej różnicy poglądów zmusi ludzi do jej przemyślenia i określenia się.
Podobnie jest, jeśli chodzi o europejską tradycję kulturalną. Dla Tuska proces „tworzenia się Europy” jest procesem tworzenia się wolności i odpowiedzialności. Absolutni władcy z czasem stają się coraz mniej absolutni, oddają coraz więcej swoich uprawnień poddanym, powstają systemy gwarantujące tym poddanym prawa, tak, że w końcu poddani przekształcają się w obywateli. Obecni rządzący nie negują zachodzenia takiego procesu, ale ich zdaniem jest on zły. Fakt, że władca musi czynić ustępstwa świadczy według nich o jego słabości, wyrzekaniu się ideałów, albo braku wizji. I znów wyartykułowanie tych różnic może spowodować, że elektorat podzieli się na zwolenników systemu obywatelskiego i wodzowskiego.
Długoterminowa refleksja nad polityką
Dzisiaj wizje polityczne – zarówno obozu władzy jak i opozycji – mają horyzont nie dalszy niż 4 lata, do kolejnych wyborów. Mamy więc polityków taktyków! Tusk jest politykiem strategiem. Jego wizja obliczona jest na dziesiątki kadencji. Można ją streścić tak: W przyszłości Unia ma się stać jednym organizmem. Twardym jądrem tego organizmu powinny być trzy największe i centralnie położone państwa: Francja, Niemcy i Polska. Dlatego na linii Warszawa – Berlin – Paryż konieczne jest budowanie jak najściślejszej współpracy i wyciszanie konfliktów, dlatego Polska nie powinna być „państwem frontowym”, a „przedmurze Europy” powinno zostać odsunięte od nas na wschód. We własnym więc interesie powinniśmy wspierać rozszerzenie UE. Obecnie o Ukrainę, później – jeśli do wspólnoty zechciałaby dołączyć Białoruś – i o nią. Jasne sformułowanie takich wizji powinno sprowokować obóz rządzący do stworzenia, (a może ogłoszenia) wizji własnej. Dzięki temu będziemy wiedzieli, w jakim kierunku pchamy Polskę głosując na jedną, lub drugą partię.
Czy tak się stanie?
Powrót Tuska mógłby wiele rzeczy wyjaśnić i uporządkować, jednak – paradoksalnie – polityk największych przeciwników ma we własnym obozie. Siedmioletni brak wyrazistego przywódcy w Platformie naprodukował wielu wodzów na tyle silnych, by rządzić partią, ale zbyt słabych, by wytyczać kierunki, w jakich pójdzie Polska. Teraz to oni mogą stawić największy opór porządkującym działaniom.
Chyba najtrudniejszym rywalem (jeśli zechce walczyć z Tuskiem) byłby Rafał Trzaskowski. Jest to polityk z jednej strony wyraźnie rozpoznawalny (przecież zabrakło mu zaledwie kilkuset tysięcy głosów do prezydentury), a z drugiej strony zawsze był nieco na uboczu, więc w opinii Polaków (może poza mieszkańcami stolicy) w niczym większym „nie umoczony”. Jak będzie? Pokaże czas. W każdym razie ja trzymam kciuki za Polskę. I dlatego cieszy mnie decyzja Tuska, która może poprawić jakość dyskursu politycznego w kraju.
MRW

