Inne

Życie z inflacją

 

Co miesiąc dostajemy (w pensji, emeryturze, zasiłku itp.) mniej więcej tyle samo pieniędzy. Licz bowo. Natomiast w sklepach przekonujemy się, że z miesiąca na miesiąc jest to coraz mniej. Ceny rosną szybciej, niż nasze pensje. Starsi ludzie, którzy pamiętają lata 1977-1994 wiedzą, że to inflacja. Młodsi, którzy tamtej inflacji nie pamiętają – uczą się (na własnej skórze) jednego z podstawowych pojęć ekonomii politycznej.

Umownie za początek tej fali inflacji przyjmuje się datę 10 lutego 2017 r. Tego dnia Narodowy Bank Polski wprowadził do obiegu banknot o nominale 500 zł (z datą emisji 16 lutego 2016). „Nowe” złote obiegały już 22 lata i jak dotąd rynek nie potrzebował aż tak grubych banknotów, a tu raptem 50 milionów pięćsetek (czyli 1⅔ „Sobieskiego” na każdego Polaka od oseska do starca nad grobem) wsiąkło w rynek tak szybko, że już 7 sierpnia 2017 r. konieczne było wprowadzenie do druku (z datą 12 stycznia 2017). Tym razem nakład był jeszcze większy – 170 mln szt. A to przecież nie jedyne dopompowane do rynku pieniądze. Przypomnijmy, że rok wcześniej – 26 stycznia 2016 r. wprowadzono do obiegu 650 mln nowych 200-złotówek, 10 stycznia 2017 r. doszło 800 mln nowych 20-złotówek, a 27 lutego 2017 r. wszedł do obiegu miliard nowych 10-złotówek (oba banknoty z datą 15 września 2016).

Później…

wchodziły coraz to nowe banknoty: w lipcu 2018 r. – 50 zł, w maju 2019 r. – 100 zł i wreszcie 3 stycznia br. – 200 zł (z datą 6 września 2021 r.). Teraz trwają prace przygotowujące kolejny nominał – 1000 zł. Jego wprowadzenie zapowiedział prezes NBP Adam Glapiński już w styczniu ub.r.

Wyjaśnienia oficjalne

Oficjalna retoryka przez długi czas nie zauważała postępującego spadku wartości pieniądza. W końcu jednak przyznano się. Za powód inflacji uznano czynniki zewnętrzne – początkowo pandemię covid, a później wojnę na Ukrainie. Czasami mówi się też o niekorzystnym wpływie na gospodarkę polską decyzji wstrzymującej wypłaty środków na Krajowy Plan Odbudowy. Tu jednak pro pagandziści są ostrożni, bo zaraz pojawia się pytanie, czemu przez tak długi czas nie umiemy (nie chcemy?) poprawić stosownych ustaw. Oczywiście wszystkie te wyjaśnienia są częściowo prawdziwe, Pandemia wywołała paraliż gospodarki, co mogło się przełożyć na inflację. Późniejsza wojna i wstrzymanie płatności też mogło trochę „pomóc” inflacji. Jednak pierwszy przypadek zachorowania na covid stwierdzono w marcu 2020 r., Krajowy Plan Odbudowy miał pomóc nam wyjść z pocovidowej zapaści, zatem był jeszcze późniejszy, a inwazja Rosji na Ukrainę rozpoczęła się 24 lutego br. Tymczasem inflacja w Polsce zaczęła się w 2017 roku. A jak mówi logika, skutki nie mogą wyprzedzać przyczyny…

Inne wyjaśnienia i prognoza

Niezależni eksperci uważają, że głównym powodem inflacji są nadmierne wydatki państwa, a przede wszystkim rozbuchana ponad możliwości państwa polityka społeczna. To bardzo bolesna dla nas – konsumentów konstatacja. Cóż bowiem z niej wynika? Ano to, że po wyborach rząd będzie próbował się wycofywać z polityki rozdawnictwa pieniędzy. Przede wszystkim wygasną „tarcze”. To spowoduje skokowy wzrost cen, a to znów presję na płace. Inflacja ruszy z kopyta. A pieniędzy zewnętrznych na poprawę sytuacji gospodarczej będzie coraz mniej. Na razie nasz rząd powoli zaczyna godzić się z faktem, że nie dostaniemy środków na Krajowy Plan Odbudowy. Ale w połowie października „Financial Times” doniósł, że Polska nie spełnia warunków wypłaty pieniędzy z tzw. funduszu spójności. Kolejne środki są zagrożone. Jeśli macie Czytelnicy jakieś nadwyżki finansowe – lokujcie je w złoto, albo dolary, bo nawet obligacje Skarbu Państwa nie są już pewną inwestycją.

Czy walczyć z inflacją?

Po tylu konstatacjach smutnych – coś krzepiącego: Wciąż jesteśmy w pierwszym stadium inflacji. To pierwsze stadium, choć przykre dla naszych portfeli jest raczej przyjazne dla gospodarki. Dla czego? Odpowiedź jest prosta. Złoty dość szybko traci na wartości. Żeby nie tracić – inwestujemy. I Ty też Czytelniku. Jeśli odkładasz na dodatkową emeryturę (tzw. II i III fi lar) Twój fundusz emerytalny kupuje akcje dobrych, aktualności na inflację. Późniejsza wojna i wstrzymanie zyskujących na wartości firm. Nasze pieniądze wspierają gospodarkę, która dzięki temu może się dynamicznie rozwijać. Zatem być może nie warto walczyć z inflacją. Może korzyści, jakie przynosi ożywienie gospodarcze są większe od strat wywołanych spadkiem wartości pieniądza? Niestety inflacja ma naturalną skłonność do przyspieszania, a wszystkie publikowane dane wskazu ją, że albo zbliżamy się do granicy bezpieczeństwa, albo już ją przekroczyliśmy. A drugie stadium inflacji już jest dla gospodarki niekorzystne. To drugie stadium charakteryzuje się tym, że uczestnicy życia gospodarczego rezygnują z wszelkich typów płatności odroczonych, że niebotycznie rosną ceny kredytów i że gwałtownie spada za ufanie do pieniądza.

W Twoim przypadku Czytelniku oznacza to, że wyjmiesz swoje pieniądze z funduszu emerytalnego i np. kupisz złoto. Twoje pieniądze przestaną „pracować” i wspierać gospodarkę, a trafi ą na rynek dodatkowo podsycając płomień inflacji. Zatem bank centralny i rząd powinni z inflacją walczyć. Oby to nie odbyło się dopiero po wyborach…

Jak walczyć?

Niestety dziś najlepsi ekonomiści mają kłopoty z podaniem recept. Recepta teoretyczna jest prosta: „Dbać o dyscyplinę finansów publicznych” czyli nieubłaganie ściągać pieniądze z rynku. Jak bolesne są to działania pamiętamy wszyscy. Przecież po poprzedniej inflacji Andrzej Lepper zbił niemały kapitał polityczny na haśle „Balcerowicz musi odejść!”, a fiskalizm tamtej reformy dławił gospodarkę w sposób porównywalny do inflacji w latach poprzednich.

Dziś jednak powtórzyć reformy Balcerowicza się nie da. Państwo jest bowiem skazane na „dosypywanie” pustych pieniędzy do gospodarki. I nie mówię tu o zapisanych ustawowo zobowiązaniach typu trzynasta emerytura, czy 500+. To co w ustawie zapisano można też ustawą odwołać (ale dla rządu jest to polityka samobójcza, bo oznacza gigantyczny spadek poparcia).

Niestety dziś rząd nawet gdyby był zdeterminowany do walki z inflacją, i tak jest skazany na „druk pieniędzy”. Wojna na Ukrainie uświadomiła nam konieczność modernizacji armii, a nie mając rezerw musimy za broń płacić „pustymi” pieniędzmi. I z tego nie można zrezygnować w imię dyscypliny finansów publicznych, bo to kwestia naszego bezpieczeństwa.

Jedyny ratunek, to szukać wsparcia zewnętrznego. Pamiętamy kryzys w Grecji, Irlandii, Włoszech, Portugalii i Hiszpanii. Te kraje z zapaści wyciągnęła za uszy Unia Europejska (a właściwie Niemcy i Francja). Pytanie tylko, czy jest możliwa dziś taka pomoc dla Polski. I nie chodzi tu o to, że w ostatnich latach konsekwentnie prowadziliśmy antyunijną politykę. O takich rzeczach w imię jedności europejskiej się zapomina. Dziś jednak te państwa, które mogłyby nam pomóc same znalazły się w wywołanym wojną kryzysie i tak jak my skazane są na wydatki zbrojeniowe.

MW

Udostępnij

Zostaw pierwszy komentarz

Obserwuj nas