Felietony

Noblistka antypolonistka

 

Choć już kilka miesięcy minęło od tego jakże „zaszczytnego” dla naszego kraju przyznania Literackiej Nagrody Nobla Oldze Tokarczuk, fala komentarzy mimo upływającego czasu nadal jest wezbrana. I coraz więcej w tej fali opinii, że wiara w to, iż Nobel jest nagrodą za warsztat pisarski, jest nie tylko płonna, ale wręcz śmieszna. Co więcej, te komentarze nie pochodzą jedynie z polskiego prawicowego podwórka, ale także z zagranicy od osób znanych i poważanych.

Kilkanaście komentarzy z różnych stron świata przytacza w swoim felietonie na łamach „Do Rzeczy” Waldemar Łysiak – nie tylko dziennikarz i publicysta, ale także pisarz i bibliofil. Łysiak od zawsze był buntownikiem, niezależenie od konsekwencji. Uparcie stoi przy swoich prawicowych i patriotycznych poglądach. Za swoją stanowczość w tej kwestii został nawet usunięty z Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, na którym wykładał. Oczywiście, tego można się domyślać, bo żadnego zasadnego i rzeczowego powodu swojej decyzji uczelnia nigdy nie podała. Z całą pewnością nie było to jednak związane z jakimkolwiek zaniedbaniem obowiązków. Łysiak mimo kontrowersyjnych poglądów jest szanowany i poważany, przede wszystkim jako pisarz, nawet przez swoich przeciwników za swoją ogromną wiedzę, dociekliwość i błyskotliwość. Kilkadziesiąt książek jego autorstwa, choć do najtańszych nie należą, znika z półek księgarń. Świadczy to o tym, że nasze społeczeństwo nie daje się ogłupiać, a wciąż łaknie rzetelnych i mądrych treści.

W swoim felietonie publicysta dowodzi, że cały nakręcony przez lewicowe media szum wokół polskiej noblistki to tylko nadmuchana bańka. Powołuje się na opinie wybitnych artystów słowa z Polski i zagranicy, którzy zgodnie przyznają, że nagroda dla Tokarczuk nie jest wyróżnieniem jej zdolności pisarskich (te akurat są ocenianie co najwyżej przeciętnie), a uhonorowaniem politycznie poprawnych poglądów miłujących żydów i plujących nienawiścią w Polaków. Zresztą nie tylko komentatorzy politycznego i literackiego podwórka uznają Nagrodę Nobla za nagrodę lewicowej poprawności politycznej.

Kawę na ławę – rzecz jasna niechcący – wyłożył także dygnitarz Akademii Szwedzkiej Per Wästberg, który podczas ceremonii wręczenia nagrody wygłaszał laudację na cześć Tokarczuk. Wynosząc pod niebiosa walory pisarskie autorki „Ksiąg Jakubowych” wspomniał o jej… żydowskim pochodzeniu. Często się zdarza, że prawda wychodzi na światło dzienne przez zupełny przypadek i nie inaczej było tym razem. Kulfony grafomańskie, które w przestrzeni publicznej grzecznie nazywa się „twórczością Olgi Tokraczuk” reprezentują pod względem jakości poziom, który bez większego wysiłku przeskoczyłaby przeciętna studentka polonistyki. Co więcej, samo czytanie tych bzdur osobie w pełni rozumu przychodzi z trudem. Dobrnąć do ostatniej strony się nie da, gdyż albo człowiek zaśnie, albo z oburzenia rzuci książką w kąt. Ale wysoki poziom literacki akurat wcale nie jest potrzebny, gdy się chce otrzymać Nagrodę Nobla. We współczesnej ogarniającej wszechświat miłości, współczucia i gloryfikowania żydów wcale nie trzeba umieć pisać, wcale nie trzeba wyróżniać się ponad innymi grafomanami inteligencją, wiedzą, czy błyskotliwością.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że gdyby w centrum uwielbienia Olgi Tokarczuk znalazła się Polska, o szwedzkiej, ani żadnej innej nagrodzie nie mogłaby nawet marzyć. Nie ten poziom, a przede wszystkim nie te poglądy i wartości, które są tak pożądane. Tokarczuk wpisuje się idealnie w oczekiwania szczucia za granicą rzekomym polskim antysemityzmem i obwiniania Polaków o wszelkie krzywdy wyrządzone „narodowi wybranemu”. Takie mamy czasy, że ofiara nazizmu i holokaustu może być tylko jedna, a pozostałe wrzuca się do worka razem ze sprawcami. Tym bardziej dla każdego zdrowo myślącego człowieka lewackie larum za niewystarczające uczczenie Olgi Tokarczuk przez rządzących w Polsce, jest – mówiąc dosadnie – idiotyczne. No bo co tu honorować? Przed kim się kłaniać? Kogo witać z wielką pompą? Prezydent czy premier to nie pierwszy lepszy podrzędny lewacki ignorant i doskonale zdają sobie sprawę z tego, za co tak naprawdę „noblistka” została nagrodzona.

„Antysemityzm” w odniesieniu do Polaków to ulubione i zdecydowanie nadużywane przez polską noblistkę słowo. Wydaje nam się, że w uznaniu „zasług” pisarki naród polski powinien jej się odwdzięczyć pięknym za nadobne. Może na cześć takich osób, jak Tokarczuk, europoseł Janusz Lewandowski, czy kandydat na wszystkie możliwe stanowiska Robert Biedroń ustanowić nowe pojęcie: antypolonista. W słownikach funkcjonowałoby pod hasłem: osoba lubująca się w szkalowaniu, opluwaniu narodu polskiego na forum krajowym i międzynarodowym, kłamliwie przypisująca Polakom najgorsze cechy”. Gdyby takie pojęcie „weszło ” do encyklopedii, wreszcie dla Olgi Tokarczuk znalazłoby się w niej odpowiednie, sprawiedliwe miejsce.

MO

Dodaj komentarz

Gazeta-Wieczór-Pomorze