Felietony

Przyszedł nowy-stary premier… A z nim nadzieje i obawy!

 

Polska ma nowego premiera. No może niezupełnie nowego, bowiem Donald Tusk jest politykiem, który już funkcję premiera pełnił i to najdłużej w całej historii III RP. Jego powrót na stanowisko szefa rządu jest dla Polaków źródłem nadziei i obaw. Na co liczymy i czego się boimy?

Nadzieje wiążemy głównie z dwiema sferami – polityką zagraniczną i wewnętrzną. Jeśli chodzi o politykę zagraniczną liczymy na zakończenie „zimnej wojny polsko-europejskiej”. I nie chodzi tu tylko o odblokowanie środków przeznaczonych na KPO. Jesteśmy dużym liczebnie i silnym gospodarczo krajem. Zasługujemy na to, by współkształtować politykę Unii Europejskiej. Między innymi właśnie po to, by ta polityka uwzględniała interesy nasze, a nie tylko Niemiec i Francji. Jest to szczególnie ważne właśnie teraz, kiedy tuż za naszymi granicami trwa wojna. I naszą misją jest wytłumaczenie reszcie Europy, by nie wierzyła w traktaty! Traktat pokojowy, nawet najbardziej korzystny dla Ukrainy, dla Rosji zawsze będzie jedynie świstkiem papieru. Jeśli zatem nie chcemy mieć powtórki wojny po paru latach – musimy stworzyć europejskie siły będące w stanie ten traktat egzekwować. I tu nie chodzi tylko o bezpieczeństwo wciąż jeszcze nie należącej do Unii Europejskiej Ukrainy. Tu chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich. Ale także o dobrobyt.

Przecież truizmem jest twierdzenie, że przy podobnych dochodach społeczeństwo przeznaczające na armię 2 proc. budżetu będzie bogatsze od społeczeństwa zmuszonego do intensywnych zbrojeń i poświęcającego na nie np. 20 proc swoich dochodów… My to dobrze wiemy. Ale żeby przekonać choćby Hiszpanów, którym Rosja nie zagraża, nie możemy się z Europą kłócić. Jeśli chodzi o politykę wewnętrzną, to spora liczba Polaków była zaniepokojona dotychczasowym stylem jej uprawiania. Partia rządząca „zawsze miała rację”, a nawet w przypadku, kiedy racji nie miała, dysponowała większością pozwalającą jej przeforsować swoje pomysły. Dziś nowy rząd jest rządem koalicyjnym. Daje to więc szansę na to, że rządzenie będzie się opierało na porozumieniu różnych opcji, a nie na wykorzystywanej „matematyce sejmowej”.

A obawy? 8 lat temu rząd PO przegrał. Głównym powodem tej porażki było to, że PiS obiecywało więcej. Dziś politycy wszystkich możliwych opcji odrobili tę lekcję. Zgodnym chórem deklarują, że „nie będą niczego zabierać”. A ja się tego boję. Lubię dostawać czternastą (a jeszcze bardziej lubiłbym dwudziestą czwartą) emeryturę, ale czym będą finansowane rosnące wydatki państwa? Podwyżką podatków? Zadłużaniem się? Inflacją? Wyprzedażą akcji spółek Skarbu Państwa? Mimo wszystko bezpieczeństwo „bezprzymiotnikowe” jest dla mnie ważniejsze, niż bezpieczeństwo socjalne.

Kolejnym powodem obaw jest niewielka „wrażliwość narodowa” nowej ekipy. Odpowiada mi pomysł powolnego przekształcania Unii Europejskiej w „Stany Zjednoczone Europy”. Ale jak to zrobić, żeby w tym wspólnym superpaństwie nie rozpłynęła się polska świadomość i patriotyzm? W obecnej szerokiej koalicji rządzącej jedynie PSL jest partią dobitnie akcentującą swoją polskość. A PSL nie jest główną siłą tej koalicji. Na pewno jest jakaś „trzecia droga” pomiędzy narodowym socjalizmem a kosmopolitycznym globalizmem. Ale, czy w obecnej koalicji rządzącej jest wystarczająco silna wola szukania tej „trzeciej drogi”?…

Dodaj komentarz

Gazeta-Wieczór-Pomorze